Pierwszy dzień zwiedzania Bangkoku zaczęliśmy zwyczajnie. Podjechaliśmy BTS jedną stację do Saphan Taksin i znaleźliśmy pod nią (jest na moście) przystanek promów i autobusów rzecznych, Sathorn Pier. Plan był tak prosty, że aż niemożliwy do skomplikowania… a jednak. Bangkok zabytki ma piękne, choć dostać się do nich nie było nam łatwo.
To była zła łódź
Wsiedliśmy do złej łodzi z powodu dość chaotycznego systemu oznaczeń na przystani i dotarliśmy do położonego naprzeciw luksusowego apartamentowca. Zamknięte osiedle dla bogaczy, z ochroną i pięknym małym parkiem. Bardzo uprzejmy (chyba) lokaj wskazał nam kierunek do wyjścia. Z powrotem na łódź nie mogliśmy już wrócić, więc grzecznie i pod dyskretnym okiem innego ochroniarza udaliśmy się w nieznanym nam kierunku. Charoen Nakhon Road nie jest ulicą turystyczną, ale odebraliśmy ją bardzo pozytywnie. Mogliśmy obserwować jak żyją na co dzień lokalni mieszkańcy Bangkoku. Poza tym byliśmy chyba dla nich (a raczej Szymek z blond włosami) niezłą atrakcją 🙂 Przez godzinę marszu widzieliśmy tylko Tajów.
Bangkok zabytki – Wat Arun (Temple of Dawn)
Po pewnym czasie skwar zaczął nam już przeszkadzać i musieliśmy poszukać transportu do Wat Arun (Świątynia Świtu). Walczyłam bardzo z Panem HAART, ale w końcu uległam. Stanęło na tuk-tuk’u. Tak naprawdę czytając w internecie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Obawiałam się kwestii bezpieczeństwa i szaleńczej jazdy po zatłoczonych ulicach. Ten pierwszy raz był jednak bardzo przyjemny, bardzo inny od wyobrażeń i wręcz niemożliwy do uświadczenia gdzieś w Europie. Pęd powietrza najbardziej podobał się Szymkowi, którego samopoczucie migiem wróciło na poziom 10/10. Tak, to był jego ulubiony środek transportu. Dlaczego? Bo wieje wiatr i nie trzeba zapinać pasów 🙂
Mieliśmy dotrzeć do Wat Arun, a odwiedziliśmy Waraviharn Temple. Tak, kierowca tuk-tuk’a miał do niej po prostu bardziej „po drodze”, a świątynia to świątynia. Nie ta, to inna. Całe szczęście, że znajdowała się dokładnie po drodze do naszego pierwszego celu.
Do Wat Arun dotarliśmy – a jakże – kolejnym tuk-tuk’iem. Szymek kojarzył tę świątynię z serii „Nela, mała podróżniczka” i bardzo chciał wspiąć się na szczyt wieży. Niestety była ona w remoncie, stąd obeszliśmy dokładnie cały kompleks i skierowaliśmy kroki do położonej obok przystani. Stąd mieliśmy przedostać się na drugi brzeg rzeki, gdzie czekał Pałac Królewski i Wat Pho (Leżący Budda). Mieliśmy już bilety, więc oczekiwanie na prom skonsumowaliśmy (dosłownie) próbując wody z kokosa (6,50 zł). Fantastyczna!
Warto pamiętać…
- Wat Arun jest uważana za symbol Bangkoku. Ściany świątyni są pokryte tłuczoną chińską porcelaną co daje piorunujący efekt. Świątynia jest obowiązkowym punktem do „zaliczenia”. Bilet wstępu ok. 6 zł / os. (dzieci bezpłatnie).
- Na teren kompleksu świątynnego wejdziemy wyłącznie odpowiednio ubrani. Wiedząc o tym zabraliśmy ze sobą przewiewne długie bawełniane spodnie. Przebraliśmy się tuż przy kasie 🙂 Opcjonalnie można wypożyczyć chustę za ok. 2,30 zł (depozyt 12 zł). Wejście do wnętrza świątyń bez obuwia.
- Warto skorzystać z tutejszej toalety – czysta i przyjemna. Może to niezbyt miły wątek, ale w Bangkoku takich przybytków na wysokim poziomie jest jak na lekarstwo. Koszt toalety to ok. 0,40 zł / os.
- Niewielki zadaszony market przy Wat Arun nie oferuje niczego atrakcyjnego w rozsądnych cenach. Radzę odpuścić sobie zakupy. To typowe miejsce pod turystów.
- Strona internetowa świątyni Wat Arun
Bangkok zabytki – Wat Pho (Leżący Budda)
Przystań Tha Tien uosabia nasze wyobrażenie o Bangkoku – wysiadając z promu momentalnie wchodzimy w ciasną i duszną alejkę handlową, wybudowaną częściowo na palach postawionych na rzece. Kilkadziesiąt metrów dalej jesteśmy znów na świeżym powietrzu. Kokos był fajny, ale zaczął nam doskwierać głód. Szybko sprawdziliśmy dostępne opcje żywieniowe w tym miejscu i zachęceni przez wygadanego Taja skorzystaliśmy z jego oferty. „Oferta” była de facto użyczeniem miejsca w jego zabałaganionym kramiku, a potrawy dotarły do nas z innej knajpki obok.
To tutaj dowiedzieliśmy się o zbliżającym się za kilka dni chińskim Nowym Roku i oblężeniu południa Tajlandii przez turystów z Państwa Środka. W zamian Pan HAART musiał wytłumaczyć się, dlaczego w Polsce do pracy nie chodzi się w mundurze (oprócz określonych służb państwowych). W Tajlandii bardzo dużo osób wykonujących nawet proste czynności jest ubranych w uniformy. To w ich kulturze jest oznaką szacunku i podnosi prestiż. OK, jeszcze lody kokosowe!
W drodze do Pałacu Królewskiego
Czas na Pałac Królewski. Ale nie, ktoś nas zaczepił na ulicy i powiedział , że jest dziś zamknięty. Byliśmy przygotowani na takich naciągaczy. Obserwując okolicę zauważyliśmy jednak, że coś jest na rzeczy – dużo wojska, policji, barierki. Skierowaliśmy się zatem do Wat Pho aby odwiedzić Leżącego Buddę. Czy warto? Tak, to 15 m wysokości i 46 m długości złotej nirvany. Oprócz rzeczonego gigantycznego posągu jest tam mnóstwo cichych zaułków i fantastycznych mini-świątyń, w których turystów jest znacząco mniej. Szymek odpoczywał przy stawie z rybkami, Pan HAART bawił się przyklejając złote płatki na figurki Buddy (na szczęście), a ja obserwowałam mieszanie się sacrum i profanum – mnich za drobną opłatą „co łaska” błogosławił stojących w kolejce turystów.
- Kupując bilet (ok. 12 zł / os.) dostaniemy bezpłatnie butelkę wody. Wstęp dla dzieci poniżej 120 cm jest bezpłatny.
- Kupując bilet wstępu do Pałacu Królewskiego wejście do Wat Pho jest bezpłatne, stąd warto NAJPIERW udać się do pałacu.
- Ciekawostką jest fakt, że posąg Buddy został zamknięty w budynku, którego wysokość źle obliczono – zwieńczenie głowy (iglica) przebija dach.
- Wat Pho jest najstarszą i największą świątynią w Bangkoku.
- Dress code jest podobny jak w Wat Arun, choć przykłada się tutaj do tego mniejszą wagę. Tutaj także wchodzimy do świątyń bez obuwia.
- Na Maha Rat Road (tuż przy Wat Pho idąc od przystani Tha Tien) jest dużo stoisk z rękodziełem. Kupiłam tam 3 bransoletki w sumie za ok. 10 zł.
- Strona internetowa świątyni Wat Pho.
Bangkok zabytki – Pałac Królewski
Już wiedzieliśmy, dlaczego zawrócono nas z drogi do Pałacu Królewskiego. Tego dnia obchodzono kolejną „miesięcznicę” śmierci króla Tajlandii. Zdecydowaliśmy się jednak sprawdzić kompleks na własne oczy. Po drodze czekała nas kontrola osobista.
Pałac Królewski oferuje kilka ścieżek zwiedzania – błyskawiczną, normalną i wydłużoną. Ponieważ mieliśmy tutaj być co najmniej 2 godz. wcześniej (patrz: początek wpisu) okazało się, że mamy bardzo mało czasu. Zdecydowaliśmy się na ścieżkę normalną do „odhaczenia” w trybie ekspresowym 🙂 Tak naprawdę nie wiem od czego zacząć – Pałac Królewski to potężny kompleks (zobacz film) oferujący mnóstwo wspaniałych zabytków kultury i świątyń. Na nas największe wrażenie zrobił nie sam pałac (taki trochę w stylu kolonialnym) a właśnie świątynie i rozwiązania architektoniczne.
Warto pamiętać…
- Pałac Królewski jest bardzo popularną i obleganą atrakcją. Warto pojawić się tutaj grubo przed południem, aby zdążyć przed tłumami. Dla zwiedzających udostępniono jedynie mały wycinek całego kompleksu, ale mimo to zobaczenie wszystkiego choćby „po łebkach” to ok. 2 godz.
- Przy wejściu przechodzimy inspekcję podobną to odprawy na lotnisku – zabiera to dużo czasu.
- Ubiór wymagany jak przy pozostałych świątyniach (wchodzimy do nich bez obuwia). Wypożyczenie chusty to koszt ok. 24 zł. Dress code jest tutaj bardzo przestrzegany.
- Bilet kosztuje ok. 55 zł / os., dzieci wchodzą bezpłatnie.
- Podobał nam się kompleks w sensie jego estetyki, sztukaterii i zdobień. Nie podobał się nam potężny tłum turystów, pośpiech, przepychanki, tylko jedno zapuszczone zaplecze sanitarne i cena. Zbyt wysoka jak na oferowane atrakcje.
- Strona internetowa pałaców królewskich w Tajlandii.
Dobra, było już dość późno i nastał moment, w którym trzeba było zmierzać w kierunku mieszkania. Wyszliśmy z kompleksu i idąc w kierunku przystani Tha Tien (autobus rzeczny do Saphan Taksin) mieliśmy okazję obserwować karność Tajów. Z powodu uroczystości przyjechało ich do Pałacu Królewskiego morze, ubranych na czarno lub pomarańczowo (mnisi). Wszystko super zorganizowane – na lewo namioty z piciem i jedzeniem, na prawo parkingi i miejsca zbiórek. Wszyscy dwójkami wchodzili na teren kompleksu, w ciszy, z uśmiechami na twarzach. Machali do nas 🙂
Bangkok zabytki – wracamy
Byliśmy zmęczeni. Szymek usiadł na wolnym krzesełku i w tym momencie podszedł… policjant. Był po cywilnemu. Wyciągnął odznakę i zaczął „motywować” malucha słowami „bądź silny”, „nie daj się”, „walcz”. Ten starszy jegomość zaimponował nam 🙂 Oczywiście w zamian było standardowe odpytywanie skąd jesteśmy, dokąd jedziemy, gdzie mieszkamy. Czy wszyscy Tajowie tak mają?
Przystań Tha Tien była w „remoncie”, przez co obsługiwała wyłącznie ruch wahadłowy do Wat Arun. Zamiast płynąć stąd do domu, musieliśmy wrócić do tej świątyni i łapać okazję. Złapaliśmy. Ten wieczorny rejs był fantastycznym zwieńczeniem długiego dnia. Ledwo stojąc (lub siedząc, jak Szymek) podziwialiśmy niekończący się horyzont drapaczy chmur, mętlik łodzi na Chao Phraya, tygiel kultur i narodów, a przede wszystkim wbijający się zewsząd do nozdrzy zapach Bangkoku.
Dotarliśmy do przystani, a zarazem stacji BTS Saphan Taksin. Na stacji nie ma automatu do płacenia banknotami, więc zabawiliśmy się w tzw. staczy kolejkowych do okienka biletowego.
Na części stacji BTS Skytrain nie ma automatów przyjmujących banknoty. Trzeba wówczas znaleźć Ticket Office, co jest łatwe z uwagi na wieczne kolejki do tego okienka. Tam rozmienimy pieniądze na drobne z tą uwagą, że musimy podać nazwę stacji docelowej. Otrzymamy wyliczoną liczbę monet, którą należy wrzucić do biletomatu… oraz resztę 🙂
3 minuty podróży w klimatyzowanym wagonie i jesteśmy pod domem. Aha, jeszcze kolacja. Mmm… co by tu zjeść? Wybraliśmy tajskie sushi, shake’i limonka i pomarańcz, mrożony melon cięty w kostki na świeżo i coś jeszcze, ale nie pamiętam nazwy 🙂 Pamiętam za to, że przemierzyliśmy tego dnia prawie 20 kilometrów, z czego tylko 6 lub 7 korzystając z jakiejkolwiek komunikacji. Bangkok zabytki? Brawo my!
Bangkok zabytki – podsumowanie
Pewnie można było ten dzień inaczej zaplanować. Pewnie lepiej, ciekawiej, ale podróżowaliśmy z sześciolatkiem i to definiowało nasze tempo oraz odwiedzane atrakcje. Mieliśmy też wiele postojów aby złapać cień lub po prostu odpocząć i napić się wody. Według naszej subiektywnej oceny, nie było tak źle. To prawda, że Bangkok jest męczący i trzeba trochę czasu, aby się z nim oswoić. Warto na początek zaplanować nieco mniej, aby jetlag związany z różnicą czasu nie odbierał przyjemności zwiedzania. Nam się udało.
Mapka sytuacyjna i film
Czerwona linia pokazuje w przybliżeniu trasę, którą pokonaliśmy BTS, pieszo, tuk-tuk’iem i promem.
piękne miejsca
Tak 🙂
Te płatki do przyklejania sa naprawdę złote? NIe boją się ze ktoś je ukradnie?
Nie widziałam, aby ktokolwiek odrywał płatki 🙂 ale pomysłowość ludzka nie zna granic 🙂
chcę to zobaczyć
Do dzieła! 🙂